...jak mawia pewna pogodynka w Superstacji, która to pani, nawiasem mówiąc, stale zadziwia mnie swoim nieustającym zadowoleniem z siebie ;-)
A więc (wiem, nie zaczyna się zdania od – a więc ;-) w piątek przed 19:00 Janusza natchnęło, żeby wyruszyć gdzieś przed siebie, czyli konkretnie do Ostródy na spacer po nabrzeżu jeziora. I to był świetny pomysł! Pospacerowaliśmy, porobiłam trochę zdjęć, większość zwariowanych, bo ciemno, a mnie się nie chciało targać statywu. Największą zabawę mieliśmy przy fontannie, gdzie szalały dzieci, biegając wśród kolorowych strumieni wody, przy dźwiękach muzyki na dodatek. Podziwiam rodziców, którzy pozwolili dzieciakom zmoczyć się kompletnie. Ale to była radość i uciecha :-)
W drodze powrotnej tankowaliśmy paliwo i zażyczyłam sobie kubek gorącej czekolady – jak szaleć, to szaleć! Na tę czekoladę Janusz czekał chyba z 15 minut, bo coś się zatkało w automacie i pani z obsługi mocno walczyła, żeby uruchomić maszynę ;-) Wróciliśmy do domu o 23:30 i uznaliśmy, że taki początek łikendu wart jest powtórki.