Dzisiejsze przedpołudnie spędziłam jeżdżąc konno... Najpierw wyrychtowałam dwa końskie osobniki, wycinając wyrośnięte w żywopłocie klonowe badyle. Po oberwaniu z nich nadmiernej liczby sterczących gałązek koniki nadawały się już do jazdy. Galopowałam dookoła gruszy w ogródku, zaliczając około trzydziestu pełnych okrążeń. Uff! Dzielnie towarzyszył mi Kubuś, pędząc obok na swoim rumaku i pokrzykując: patataj patataj! Powinnam chyba dodać, że ogródek, mimo swojego położenia w samym centrum miasta, jest porządnie zarośnięty żywopłotem i nikt postronny moich jeździeckich wyczynów nie oglądał. Przynajmniej mam taką nadzieję... ;-)
* * *
Na wzgórzu pod Pszczyną, nad rzeczką Przebrzydłą
mieszkało w zamczysku wrzeszczące Straszydło.
Od brzasku do zmierzchu, od zmierzchu do brzasku
wierzeje zamczyska trzeszczały od wrzasku.
Przez chaszcze i gąszcze, przez grząskie moczydła
szedł wrzask przeraźliwy strasznego Straszydła.
Aż wreszcie pod Pszczynę przybyła Poczwara
i rzekła: „Robaczku! Przebrała się miara!
Wszak każde zwierzątko, od żuczka do myszy,
w mieszkaniu swym szuka spokoju i ciszy,
więc porzuć zły zwyczaj, żyć zacznij inaczej
i przestań już wrzeszczeć, a szeptać racz raczej!”
I odtąd pod Pszczyną, nad rzeczką Przebrzydłą
szeptało w zamczysku wrzeszczące Straszydło.
A morał stąd taki: mów szeptem koniecznie,
bo wrzeszczeć w zamczysku jest bardzo niegrzecznie.