Poszłam dziś po południu na spotkanie z Krzysztofem Hołowczycem. Opowiadał o Dakarze. A kiedy już wracałam, na niebie odbywał się piękny spektakl niebieski. Wpadłam do domu, złapałam aparat, wypuściłam psa do ogrodu i pobiegłam chwytać ostatnie promienie słońca. A potem przyszła burza, pomruczała, leciutko pokropiła deszczem i sobie poszła...
o szczęściaro! Jak ja bym chciała burzę, tutaj to rzadkość, i jak grzmi i błyska to miasto wylega z domów żeby się zjawiskiem nacieszyć.
OdpowiedzUsuńNo, nie wiem, nie wiem ;-) Ja nie przepadam...
UsuńUsiłowałam wczoraj sfotografować pioruny, ale nic z tego nie wyszło. Muszę się lepiej teoretycznie przygotować przed kolejną burzą.
Ale w sumie marna była, przeszła gdzieś bokiem, późnym wieczorem mocno polało, a teraz, rano chłodno, tylko 10 stopni.
uwielbiam burzę, jej monumentalność i grozę, bo wtedy człowiek ma poczucie, że jet malutkim robaczkiem... i lubię zapach przyrody po burzy, deszczu, pozdrawiam Ewę. Leśniczy Jarek
OdpowiedzUsuńWitam leśniczego i dziękuję za pozdrowienia :-)
UsuńOd razu się przyznam, że burzy się boję ;-( Ale doceniam jej potęgę i władzę nad ludzkim światem w chwili, gdy rządzi niebem nad nami.
Chyba się postarzałam...Jeszcze ze dwa lata temu zazdrościłabym możliwości oglądania Hołka na żywo, a nie burzy.
OdpowiedzUsuńPamiętam kiedyś byłem świadkiem pięknego spektaklu... mianowicie burzy bez deszczu. To była naprawdę potężna burza! Po prostu gapiłem się w niebo jak zaczarowany :).
OdpowiedzUsuńNie ma jak burza z piorunami i .. śnieżycą! Raz złapała mnie na szlaku, było dojmująco (cokolwiek przez to byśmy nie rozumieli)
OdpowiedzUsuńA zdjęcia piękne wielce
Tak, burza to piękno i groza w jednym :-)
Usuń